piątek, 10 lutego 2012

SPOTKANIE NA WZGÓRZU (pierwszy fragment Zapisków Arwen)


 Od Wydawcy
Jakiś czas temu uczeni badający lata końca III i początków IV Ery Słońca – kiedy to jeszcze nie wszyscy elfowie odpłynęli z Szarej Przystani – natrafili zupełnie niespodzianie na zapiski Arwen Undómiel. Ze względu na znaczny upływ czasu nie były one w dobrym stanie. Udało się jednak odczytać po wielkich trudach przypuszczalnie pierwszą część z tych zapisków. Jak wynika z przeprowadzonych prób ich datowania, powstawały one na przestrzeni wielu lat. Prezentowany tu fragment dużo większej całości został najprawdopodobniej spisany jeszcze w  Rivendell.
Nadal będą prowadzone intensywne prace zmierzające do odczytania odnalezionych materiałów, gdyż to niezwykłe i nieoczekiwane odkrycie wzbudziło ogromną falę zainteresowania i powszechną ciekawość na całym świecie, co oczywiście jest całkowicie zrozumiałe.

 *****
Co myślałam o ludziach? Chyba o nich wtedy zbyt wiele nie myślałam, jak to sobie uświadamiam. Oczywiście w domu mojego ojca w Rivendell, w Ostatnim Przyjaznym Domu, ludzie przebywali dość często. Jedni przez dłuższy okres  życia, jak chociażby kolejni wodzowie Dúnedainów, którzy tutaj dorastali, inni tylko jako goście bardziej przelotni. Ale nie poświęcałam im specjalnej uwagi, poza wymogami danej chwili.
Zresztą po odpłynięciu mojej matki  na Zachód bardzo dużo czasu spędzałam u Galadriel w Lothlórien. Miało mi to choć w części wynagrodzić stratę Celebrían, jej nieobecność przy moim boku, nawet kiedy była najbardziej potrzebna.
I rzeczywiście, moja wspaniała i wielka babka umiała naprawdę wiele podarować i – co chyba istotniejsze – chciała to robić, więc brak matki wynagradzała mi z nawiązką. Jak bardzo, wtedy jeszcze nie mogłam tego ani przypuszczać, ani tym bardziej ocenić. Być może zresztą moja obecność była dla niej z kolei jakimś rodzajem zadośćuczynienia za  utratę przedwczesną córki.

Czy wcześniej widywałam Estela? – bo takie imię nadano Aragornowi w Rivendell  i takiego używał na co dzień, choć w czasie swoich wypraw zyskał też wiele innych przydomków.

Odpowiem, oczywiście widywałam go, lecz nie od samego początku. Po raz pierwszy ujrzałam go w domu Elronda już jako 21-letniego młodzieńca, gdy wróciłam z Lothlórien, gdzie przebywałam przez bardzo długi czas.  Tak więc spotykałam go, niekiedy nawet bardzo często, lecz odkąd dorósł, często znikał z Rivendell ze swoimi współbraćmi, Dúnedainami, a czasami także i z moimi rodzonymi braćmi; udając się w sobie tylko znanym kierunku, choć zapewnie ojciec, a z całą pewnością i Gandalf dużo więcej na ten temat wiedzieli.

W pamięci utkwiło mi przede wszystkim pierwsze nasze zetknięcie. Spacerowałam w rivendelskich ogrodach, ciesząc się swoją obecnością w tym miejscu, gdy usłyszałam, jak ktoś woła mnie cichym śpiewnym głosem i nie moim zresztą imieniem: Tinúviel. Obejrzawszy się, zobaczyłam nieznajomego młodzieńca, w oczach którego malował się zachwyt – tak oto właśnie wyglądało nasze poznanie się. W moich oczach jawił się wtedy jako nieopierzony wyrostek. I choć wiedziałam od ojca, że był kimś bardzo ważnym, może nawet najważniejszym w owym czasie dla ludzi; że był ich nadzieją (estel), jak i całego Śródziemia, ich przyszłością, to jednak nie za wiele mnie to wtedy interesowało. Ojciec chronił go i starannie ukrywał przed światem jego tożsamość i rodowód, to, kim jest i to, kim może zostać w przyszłości, gdyż wróg był najniebezpieczniejszy z niebezpiecznych i czujny.

Aragorn, spadkobierca Isildura, co oczywiście oznaczało, że w jego żyłach płynęła krew nie tylko ludzkich królów, ale też krew elfów, a nawet w jakimś procencie i Majarów, choć mocno już rozcieńczona przez liczne pośrednie pokolenia. Łączyło to nas w pewien sposób, lecz ogromna różnica w latach życia i w zdobytym doświadczeniu stanowiły przepaść nie do przebycia. Tak przynajmniej wtedy sądziłam. Owszem, w pewnym momencie zauważyłam (mój ojciec chyba zresztą również), że jego wzrok dość często wędrował ku mnie, ale jak już wcześniej wspominałam, nie miało to dla mnie znaczenia, a tym bardziej nie przyprawiało mego serca o drżenie ani nie pozbawiało snu w nocy.

Zresztą niedługo później znowu wyjechałam do Lothlórien na następny dłuższy pobyt u babki. Elrond, mój ukochany ojciec,  po tragicznym w skutkach wypadku z matką, był przewrażliwiony na punkcie mego bezpieczeństwa i wspólnie z Galadriel ustalili, że tam będę lepiej chroniona. Przecież byłam jego ukochaną córeczką, bardzo starannie strzeżonym najcenniejszym klejnotem. Tak więc przez następnych kilka lat nie widywałam Aragorna w ogóle i nie myślałam o nim zbyt wiele, chyba że w sytuacjach, kiedy napływały nowe wieści ze świata o ważnych i mniej ważnych wydarzeniach, rozgrywających się w odległych często krainach. Niejednokrotnie okazywało się przy tym, że właśnie on  w nich uczestniczył.

Jak Aragorn był nadzieją ludzi, tak ja byłam nadzieją elfów, gdyż wielu sądziło, że we mnie odrodziła się piękność Lúthien, zresztą nie tylko jej piękność. Natomiast ja sama nie dostrzegałam jeszcze dla siebie jakichś dróg niezwyczajnych w tym wrogim świecie, który coraz bardziej był światem tych pierwszych, a coraz mniej tych drugich.

I tak to toczyło się do pewnego momentu.

 *****
Jak miałam w zwyczaju, któregoś wczesnego  przedpołudnia wybrałam się na przechadzkę po lesie. Uwielbiałam te spacery, złote i srebrne liście miękko ścielące się wokół mych stóp, światło prześwitujące przez korony drzew, rysujące na poszyciu świetliste wzory. A najbardziej lubiłam kontakt z drzewami, dotyk ich jedwabistej, a zarazem chropawej z lekka kory na mym ręku, spokój jaki ze sobą niosły te wiekowe istnienia. Wspaniałe i wyniosłe drzewa w Lórien były nie tylko mymi przyjaciółmi, ale często i powiernikami, i o niejednym sekretnym marzeniu czy pragnieniu im właśnie szeptałam. One zaś w odpowiedzi szeptały do mnie w poszumie liści.

Wędrowałam ścieżką czasami cienistą i ledwie widoczną pośród bogactwa traw, kwiecia i liści otaczającego mnie lasu, innym razem – rozświetloną złotym blaskiem mijanych polan, rozkoszując się tą letnią przechadzką. Zmierzałam powoli ku wzgórzu Cerin Amroth. Będąc w niedalekiej już odległości z pewnym zdziwieniem zauważyłam sylwetkę jakiegoś elfa w pobliżu szczytu, ostro rysującą się na tle błękitu. Kiedy podeszłam bliżej, moje oczy podpowiedziały mi, że to chyba całkiem przystojny elf, a raczej książę elfów. Wspinałam się nadal, coraz wyżej i byłam już bardzo blisko wierzchołka, gdy odwrócił się dość nagle w moją stronę. Może mnie usłyszał. I wtedy z ogromnym zdumieniem spostrzegłam, że znam tę twarz, te rysy, choć bardzo zmienione upływem lat. Patrzył na mnie Aragorn, ale nie ten ledwo co wyrosły młodzieniec, którego zapamiętałam, lecz człowiek dorosły, mężczyzna przykuwający wzrok. Spojrzenie jego szarych i uważnych oczu wywołało nagły i niespodziany trzepot mego serca, co wprawiło mnie w niesłychany popłoch i pomieszanie, tak że z ledwością udało mi się opanować.

To się chyba nazywa zauroczenie lub oczarowanie od pierwszej chwili, od pierwszego wejrzenia.

Czy długo staliśmy na szczycie Cerin Amroth, w otoczeniu drzew szumiących sobie nadal spokojnie, ozłoceni blaskiem słońca spływającym z nieba, spoglądając wzajem na siebie i nic innego poza tym nie czyniąc?
Tego nie wiem. Zapewne trwało to jakiś czas. Ale kiedy ocknęliśmy się nagle, nie zapadły jeszcze ciemności nadchodzącego wieczoru. Tak więc nasze oczarowanie nie trwało tak długo jak urok, który swego czasu tak skutecznie spowił Melianę i Thingola. Gdy tak staliśmy, zatopieni w swych źrenicach, prowadząc rozmowę bez słów i składając sobie obietnice, drzewa wokół nas jakoś specjalnie nie wyrosły. W każdym razie ten wzrost nie był zauważalny nawet dla mego elfiego oka.

Jedno wiem za to na pewno, kiedy wchodziłam samotnie na to wzgórze, byłam wolną istotą, elfią księżniczką, której serca nie poruszył do tej pory żaden inny elf. Ale kiedy stamtąd schodziłam, w towarzystwie Aragorna oczywiście, byłam  po prostu zakochana. Stan dla mnie zupełnie nowy, nieoczekiwany i niosący ze sobą mnóstwo radości. I jakby tego nie dość, uświadomiłam sobie już w tej chwili z całkowitą jasnością i pewnością, że jest to jedyna miłość mego życia, że właśnie dokonałam swego wyboru. Wiedziałam też, że poza słodyczą samego kochania, przyniesie mi ta miłość jeszcze całe mnóstwo cierpień i morze samotności.

A przyszłość rysowała się taka niepewna przed nami. Nie miałam pojęcia, jak ukształtują się losy tego świata, toczącego właśnie śmiertelny bój z siłami ciemności i zła, który nie był już zresztą światem elfów, tylko  ludzi, a ja właśnie z jednym z tych śmiertelników związałam się dozgonnie. Opromieniona urokiem tej chwili, nawet jako elf nie do końca zdawałam sobie sprawę, jak w pewnych sytuacjach trudno się czeka, zwłaszcza gdy okresy oczekiwania są częste i długie, niekiedy bardzo długie, a towarzyszy im zazwyczaj wielki niepokój. Nie wiedziałam też, jak wiele będzie mnie to kosztować.  Nie miałam najmniejszej pewności, czy w ogóle będziemy mieć  jakieś wspólne życie, jakąś wspólną przyszłość. Nawet mój daleko sięgający wzrok nie mógł dostrzec, dokąd doprowadzi nas nasza wspólna droga, gdyż ginęła mi ona w stale rozszerzającym się mroku.

I był przecież jeszcze mój ojciec, którego bardzo kochałam… Tę myśl odsuwałam jednak  od siebie, mając świadomość, ile bólu ze sobą niesie i jaką będzie tragedią dla nas obojga.
Była też matka i moi dwaj bracia...

A przecież mimo to całą mocą swego zakochanego serca wierzyłam w nas, w naszą miłość, w Aragorna, a Cerin Amroth stało się dla mnie, jakże drogim zresztą, symbolem mego wyboru i na zawsze już wryło się w pamięć.

 *****                                                             
Tutaj urywa się ten pierwszy ‘odcyfrowany’ fragment zapisków Arwen.  Liczymy jednak, że już w najbliższej przyszłości uda się nam opublikować następną część. Dołączamy jeszcze krótką strofkę, która towarzyszyła powyższemu tekstowi. Czy jest to jednak zaledwie urywek czegoś większego, nie udało się nam dotychczas ustalić.

*****

Nieskończona delikatność

Te dłonie tak groźne,
gdy mieczem czy sztyletem
przyjdzie im władać.
Tak delikatnie, czule
dotykające mego policzka…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz