Wczoraj dość wczesnym rankiem wędrowałam przez niewielki park. W pewnej chwili zawiał lekki wietrzyk i nagle znalazłam w środku białej mini zawiei, do tego pachnącej rozkosznie. Nie był to jakiś specjalny deszczyk spadający z nieba, lecz płatki białe i różowawe z drzew owocowych sypiące się na mą głowę i całą osobę zachwyconą.
Coś cudownego, choć ulotnego zarazem. Pisząc o tym i temu podobnych chwilach mam nadzieję, że dzięki temu ocalam choć trochę tę ulotność od zapomnienia.
A wszystko to mogło się wydarzyć, bo w tej oazie zieleni, przez którą szłam sobie, nadal jest więcej różnistych drzew owocowych - pozostałości po dawnych wspaniałych sadach - niż drzew typowo parkowych.
Niestety, aparatu nie miałam przy sobie, więc nie udało mi się tego wiosenno-letniego, cudownie pachnącego opadu utrwalić. A zresztą, czy tak naprawdę by się to mogło udać.
To z takich właśnie drzewek (choć akurat nie z tego) spłynął na mnie nie ten urokliwy deszczyk. Chciałabym tylko dodać, podsumowując - oby częściej się takie przemiłe i czarowne momenty zdarzały :)
Japończycy by powiedzieli, że właśnie to jest najpiękniejsze, co ulotne, czego nie można zatrzymać i do końca określić.
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz :)
UsuńWiadomo, że co ulotne, to zazwyczaj piękne, ale to nie przekreśla piękna rzeczy/ chwil/ odczuć bardziej trwałych :)
:)
OdpowiedzUsuńpiękny blog, dwa pozostałe zresztą również:)
dziękuję za odwiedziny i zapraszam częściej:):):)
Dziękuję za komentarz :)
UsuńBardzo mi miło, że blogi się podobają. Również zapraszam jak najczęściej na wszystkie moje blogi :) :) :)