Nieśmiało łaskoczące promyki słońca, wpadające przez niedomkniętą okiennicę, obudziły mnie dziś wczesnym świtem ledwo co przetartego poranka.
Stało się to nagle, jakby moje ciało wcześniej ode mnie chciało zacząć czuwać od najwcześniejszych godzin. Narzuciwszy na siebie coś lekkiego – wszak był dopiero początek jesiennej pory, łagodnej i łaskawej tymczasem – wybiegłam na taras. Miękka, z lekka puszysta szarość otulała wszystko wokół, skutecznie kryjąc przed mym wzrokiem wszelkie ścieżki i dróżki. Nawet najbliższe drzewa majaczyły zaledwie jako cienie. Na niebie jednak już świeciło słońce. Patrząc niewidzącym wzrokiem w tę perłową mgiełkę, wiedziałam – w końcu byłam elfem – że właśnie dzisiaj wydarzy się coś ważnego dla mnie. Może dotrze posłaniec od Estela, a może on sam się pojawi. Choć w to drugie ledwie śmiałam wierzyć, by nie zapeszyć mojej cichej nadziei, mej radości.
Nie widziałam go już tak długo. Co prawda byłam przyzwyczajona od dawna do jego częstych nieobecności, do bardzo długich okresów, kiedy przebywał tak daleko, że już nawet najmniejsze pogłoski nie docierały stamtąd do Rivendell. Z rzadka tylko zdarzały się takie misje, o których mój ojciec lub Gandalf mieli pełniejszą wiedzę. Wtedy i ja oczywiście wiedziałam więcej o tym, co się dzieje z moim ukochanym. Najczęściej jednak nawet do nich obu dochodziły zaledwie niepewne mocno wieści. Do chwil ogromnego szczęścia mogę zaliczyć momenty, kiedy przybywał zmęczony posłaniec, przynoszący dokładniejsze informacje, jakże upragnione i wyczekiwane przez wszystkich. Z tym że mnie wystarczała sama świadomość, że żyje, że bez względu na trudy rozliczne i nieoczekiwane przeszkody znowu udało mu się umknąć niebezpieczeństwu. Dla innych liczyły się też pozostałe fakty.
Przecież toczyła się walka śmiertelna ze złem tak wielkim, że aż niewyobrażalnym. A w ostatnich czasach coś bardzo ważnego się wydarzyło, od czego powiało grozą, ale o czym wspominało się co najwyżej szeptem i w najzaufańszym gronie.
Moja babka mówiła mi o rosnącej sile zła, o coraz większym naporze ciemności na Lórien, czemu jeszcze potrafi się przeciwstawić, by chronić nadal tę jedną z ostatnich elfich enklaw w Śródziemiu.
*****
Jak już wcześniej niejednokrotnie pisałam, ten świat powoli lecz nieubłaganie stawał się światem ludzi. Kiedyś istniały tutaj olbrzymie królestwa: Thingola i wielkiej Melian, Maedhrosa i jego braci, czy Fingolfina i jego następców. Wszystkie one przeminęły i upadły w walce ze złem, zarówno zewnętrznym, jak i wewnętrznym, w walce toczonej przez elfów we wcześniejszych erach.
Ojciec i babka wiele mi o tych czasach opowiadali, więc wiedziałam, jak straszne potrafi być zło. Najbardziej obawiałam się tego, które skaziło dumnych i pięknych elfów, przeobrażając ich niekiedy w demony ciemności, siejące postrach i spustoszenie wokół. Takimi stali się w moim pojęciu Celegorm, Curufin i Caranthir, inni synowie Fëanora zresztą też, choć może w mniejszym stopniu. Zawsze najbardziej żal mi było Maglora i Maedhrosa, a jednak także oni należeli do Wydziedziczonych. A przecież każdy z nich był niegdyś wspaniałym elfem, lecz przeżerające ich zło uczyniło z nimi to, co uczyniło. Tym bardziej byłam pełna podziwu dla Fingona, którego przyjaźń dla Maedhrosa przetrwała wszelkie próby, nawet takie, gdy jego przyjaciel zawodził go raz po raz. Co jednak w końcu doprowadziło tego mężnego elfa do śmierci.
Niekiedy słuchając opowieści o wyczynach Lúthien i Berena, o ich wzajemnej miłości, odczuwałam żal ogromny, że teraz wszystko jest takie inne. Że urodziłam się za późno i nie w tym świecie, a jednak muszę tu żyć. O ile wcześniej łatwiej mi przychodziło godzić się z takim właśnie życiem, to od momentu dokonania wyboru związanego z Aragornem wszystko się zmieniło.
Uśmiechnęłam się – choć jednocześnie poczułam pionową zmarszczkę przecinającą moje czoło – na wspomnienie, jakie efekty wywarła moja propozycja towarzyszenia Estelowi podczas jednego z jego zwiadów.
Kłótnia elfa z człowiekiem.
Czy wcześniej w ogóle mogłabym o czymś takim pomyśleć, wyobrazić sobie taką sytuację.
Aragorn absolutnie nie dopuszczał takiej myśli, bym wraz z nim mogła podjąć trudy wędrówki:
– Arwen, w tym nie ma nic ciekawego, możesz mi wierzyć. To nie są żadne przygody, to nie te czasy. Czy zależy ci na leżeniu w błocie, niekiedy przez długie godziny, na siedzeniu w zadymionej karczmie, w zaduchu pełnym odoru piwa, lub na przedzieraniu się dniami całymi przez lasy, nie wspominając o walce. Choć to ostatnie najrzadziej się zdarza, przynajmniej dotychczas.
– Byłabym jednak z tobą. Jestem elfem, jestem wytrzymała, umiem jeździć konno, umiem także posługiwać się bronią. I kocham cię, Aragornie.
– Mojej miłości do ciebie nie jestem w stanie w pełni wyrazić. Tym bardziej nie możesz wymagać, bym przystał na tę propozycję. Moja Gwiazdo Wieczorna, przecież to właśnie twoja osoba, to że tu jesteś, że mam pewność, że ci nic nie grozi i czekasz tu na mnie, to wszystko daje mi siłę do pokonywania wszelkich przeszkód, do nieustępliwości w tej walce toczonej bez zbyt wielkich nadziei. To ty jesteś moją nadzieją.
– Ale ty nic nie wiesz na temat bezczynności – wykrzyknęłam bliska rozpaczy – bezczynności przesączonej myślami, że osoba, bez której już żyć nie umiesz, jest daleko, że grożą jej niebezpieczeństwa, że może nie wrócić. A ty wymagasz ode mnie, bym żyła w tym ciągłym zamknięciu. – W myślach dopowiedziałam. – Bym żyła w tej klatce, co prawda zielonej, lecz jednak klatce.
– Czy mam paść przed tobą na kolana (co zresztą uczynił) i błagać jak najpokorniej, byś jednak zgodziła się nadal cierpliwie na mnie czekać. Wiem, co to znaczy nie móc działać. Nie myśl, że ta wiedza jest mi obca. Zarówno z brakiem możliwości działania, jak i z bezsilnością jestem bardzo dokładnie obznajmiony. I wiem o goryczy, którą ze sobą niosą. Mimo to błagam cię raz jeszcze, Arwen, pozostań mą siłą, mą ostoją.
Oczywiście w końcu uległam. Zdaję sobie sprawę, że rzeczywiście jestem dla niego źródłem, z którego czerpie moc, siłę, a nawet, w co trudno mi uwierzyć, że on nadal nie jest pewien mego oddania, mego zdecydowania. Wyczuwam, że nie do końca wierzy, iż dla niego wyrzekłam się natury elfa i przyjęłam dolę i los człowieka.
A przecież ja już dokonałam wyboru.
*****
Na tych i podobnych rozmyślaniach minął mi ten poranek. Dzień pełen słonecznych blasków i jesiennych łagodnych powiewów trwał nadal, a ja czekałam, coraz bardziej niecierpliwie zresztą.
Nadal czekałam.
Odniosłam zresztą wrażenie, że mój ojciec też na coś czekał. Podczas naszego wspólnego posiłku zauważyłam, jak parę razy jego niespokojny wzrok biegł mimowolnie w kierunku widniejącej w oddali bramy głównej. Nic jednak nie rzekł na ten temat, więc i ja milczałam.
W końcu dzień, gubiąc powoli swoje barwy , zaczął łagodnie chylić się ku zmierzchowi.
Czekałam nadal, zaś moja niecierpliwość rosła.
Już o głębokim zmierzchu, w którym rozmywały się kontury otoczenia, usłyszałam ruch na podwórcu. Przebywałam w swoich komnatach, więc pospieszyłam na taras i zobaczyłam na dole sylwetkę przybyłego właśnie jeźdźca, na powitanie którego wybiegło kilkoro elfów. Dłużej nie czekając, też zeszłam na dół. To był jeden z Dúnedainów. Zmęczony, z twarzą pobrużdżoną trudami i niepokojem, jednak całkiem raźnym głosem mówiący coś do Elronda, który też już tu był. Zbliżyłam się do nich. Nim zdążyłam się odezwać, przybyły mnie rozpoznał i z czcią wielką powitał, mówiąc przy tym:
– Pani, moje oczy ucieszył twój widok. Mam ci przekazać, że Estel jest cały i zdrów i że niebawem przybędzie.
Usłyszawszy te słowa, uśmiechnęłam się i zwróciłam do niego z podziękowaniem za przywiezienie tak radosnego posłania. Reszty jego sprawozdania słuchaliśmy, wchodząc już do wielkiego holu.
Bardzo późnym wieczorem znowu dobiegło mnie poruszenie na dworze. Nawet nie sprawdzając, co się dzieje, pospieszyłam ponownie na dół. Jeszcze nie dobiegnąwszy do drzwi, rozpoznałam w grupie przybyłych smukłą sylwetkę Aragorna. Wiedziałam przecież, że przyjedzie, więc powinnam być przygotowana na spotkanie z nim. Jednak nie byłam. Jak zwykle.
W końcu był!!! Skończyło się moje czekanie, nastał czas radości i szczęścia.
*****
Kiedy piszę te słowa wiele dni później, jego znowu nie ma. A ja z odnowioną nadzieją w sercu czekam – zachowując pozorny spokój – na jego następny powrót.
Nai anar caluva tieryanna!!!**
***
I nie o siebie się martwię
kochany,
lecz o te lata,
które przemijając bezpowrotnie,
zabierają cię z mojego życia.
Ty ciągle daleko gdzieś.
I tylko jednemu z nas
Tak szybko czas mija…
*Zarówno tytuł tego fragmentu, jak i poprzedniego zostały utworzone przez badaczy zajmujących się odczytywaniem znalezionych zapisków. W oryginale poszczególne wpisy nie posiadały tytułów.
**Niechaj słońce oświetla jego ścieżkę (tłum. z quenyi).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz